Gdy przeszły do pokoju jadalnego, Henryeta zdziwiła się na widok wytwornej piękności Edmunda, którego wcale nie znała. Piękność ta zachwycała ją jak śliczna zabawka, jak śliczne cacko. Czy to możliwe, żeby ten chłopiec się bił i żeby śmiano mu strzaskać ramię? Podania o jego wielkiej waleczności, czyniły go bardziej interesującem i Delaherche, który przyjął Henryetę jak człowiek uszczęśliwiony z widoku nowej postaci, nie przestawał, podczas gdy podawano kotlety i kartofle w mundurach, wychwalać swego sekretarza, niemniej czynnego i dobrze wychowanego jak pięknego. Tym sposobem śniadanie we czworo, w pokoju dobrze ogrzanym, nabrało cechy rozkosznej poufałości.
— Czy to w sprawie ojca Fouchard przyszłaś pani do nas? — pytał fabrykant. — Żal mi bardzo, że muszę dziś wieczorem odjechać... Ale moja żona załatwi to wszystko, nic jej się oprzeć nie zdoła, robi wszystko co chce.
Śmiał się, mówił o tem z zupełną dobrodusznością, gdyż ta władza, z której był do pewnego stopnia dumny, łechtała jego próżność. Nagle zwracając się do żony, spytał:
— Ale, ale, moja droga, czy Edmund nic ci nie mówił o tem co znalazł?
— Nie, a cóż pan znalazł? — odrzekła wesoło Gilberta, zwracając na młodego sierżanta swe piękne oczy pieściwe.
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/683
Ta strona została uwierzytelniona.