dobitkę wczoraj właśnie odkryto nowe ognisko zarazy, Mozę, z której jednak wydobyto przeszło tysiąc dwieście trupów końskich. Sądzono, że nie ma tam już ani jednego trupa ludzkiego, gdy pewien polowy, przypatrując się pilnie, dostrzegł w dwóch metrach głębokości pod wodą coś białego, co można było wziąść za kamienie, a co było legowiskiem trupów, ciał wydętych, które dla tego właśnie nie mogły wypłynąć na wierzch. Już od czterech blizko miesięcy leżały one tam w wodzie, między sitowiem. Przy pomocy haka wydobywano ramiona, nogi, głowy. Niekiedy siła prądu odrywała i unosiła ręce. Woda stawała się mętną, wielkie bańki gazem napełnione wydobywały się na wierzch i zarażały powietrze smrodliwą wonią.
— Dobrze, dopóki będzie mróz — zauważył Delaherche — ale gdy śnieg stopnieje, należy rozpocząć poszukiwania, oczyścić rzekę, inaczej wszyscy zginiemy.
A gdy żona, śmiejąc się, prosiła, by podczas jedzenia o czem innem mówiono, zakończył:
— Ba! ryb z Mozy stanowczo i przez długi czas jeść nie będzie można.
Ale skończono śniadanie i podano już kawę, gdy pokojówka doniosła, że pan Gartlauben prosi, by mógł na chwilę tu zajść. Zdziwiono się, gdyż nigdy o tej godzinie, podczas dnia, nie przychodził. Delaherche kazał go zaraz prosić, postanowiwszy sobie skorzystać ze szczęśliwej okolicz-
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/685
Ta strona została uwierzytelniona.