W tej chwili wszedł Edmund, który przy pojawieniu się kapitana usunął się dyskretnie, i szepnął parę słów do ucha Gilbercie. Podniosła się żywo, opowiedziała historyę koronek, które właśnie przyniesiono i poszła za młodym człowiekiem przepraszając obecnych. Henryeta, zostawszy sama w towarzystwie dwóch mężczyzn, usunęła się nieco na bok, usiadła przy oknie, podczas gdy oni obadwaj rozmawiali dalej bardzo głośno.
— Kapitanie, może napijemy się po szklaneczce wina... Jak pan widzisz, jestem otwarty, bo znam wyższy umysł pański. Otóż, zapewniam pana, że wasz prefekt nie ma żadnej racyi żądać od miasta tych czterdziestu dwóch tysięcy franków... Pomyśl pan o wszystkich ofiarach, jakie od początku ponosimy. Najprzód w przeddzień bitwy cała armia francuzka wycieńczona i zgłodniała. Potem wy, niemniej zgłodzeni. Ciągłe przejścia wojsk, rekwizycye, dostawy, wydatki wszelkiego rodzaju, wynoszące przeszło półtora miliona. Dodaj do tego zniszczenie, spowodowane przez bitwę, ruiny, ogień, razem około trzech milionów. Nakoniec, straty jakie poniósł przemysł i handel oceniam na dwa miliony... No, i cóż pan na to? mamy więc pięć milionów strat w mieście liczącem trzynaście tysięcy miezkańców! I chcecie jeszcze od nas czterdziestu dwóch tysięcy franków kontrybucyi, Bóg wie jakiem prawem! czy to jest sprawiedliwem i uzasadnionem?
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/687
Ta strona została uwierzytelniona.