Zadrżała i mówiła:
— Byłam z Edmundem... otóż, przed chwilą pani Delaherche złapała mię...
— Jakto złapała?
— A tak, siedzieliśmy tu, trzymał mię w swych objęciach, ściskał mię...
I całując Henryetę, obejmując ją drżącemi rękami, powiedziała jej wszystko.
— O! moja droga, nie sądź mię zbyt surowo, toby mię zmartwiło... Wiem, żem ci przysięgła, że już tego nigdy nie będzie. Ale widziałaś Edmunda, on jest taki mężny, taki śliczny! A przytem pomyśl sama, on był raniony, chory, zdala od swej matki! Prócz tego nigdy nie był bogaty, wydano wszystko na jego edukacyę... Słowo ci daję, nie mogłam odmówić mu tego...
Henryeta słuchała jej przerażona, nie mogąc wyjść ze zdziwienia.
— Jakto? więc to z tym małym sierżantem... Ale moja droga, wszyscy cię posądzają, że jesteś kochanką prusaka!
Gilberta zerwała się na równe nogi, otarła łzy i poczęła protestować.
— Kochanką prusaka!... o! nie! On jest wstrętny, nie podoba mi się wcale... Za kogóż mię to mają? jakim sposobem mogą przypuszczać, bym ja była zdolna do takiej niegodziwości? — Nie, nie, nigdy! wołałabym umrzeć.
W oburzeniu tem spoważniała i wypiękniała jeszcze bardziej. Lecz nagle wzięła znów górę
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/690
Ta strona została uwierzytelniona.