Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/708

Ta strona została uwierzytelniona.

armia, straciwszy wszelką odwagę, czuła zbliżający się koniec i żądała pokoju, ludność domagała się jeszcze ciągle tłumnej wycieczki, wycieczki piorunowej całego ludu, nawet kobiet i dzieci, rzucających się na prusaków jak rzeka wezbrana, obalająca i unosząca wszystko.
Wśród tego Maurycy odosobniał się coraz więcej od innych kolegów, począł coraz bardziej niecierpieć rzemiosła żołnierskiego, które go osadziło pod osłoną Mont-Valerien, gdzie był bezużyteczny, nic nie robił. To też wyszukiwał sposobności, by się wymykać do Paryża, gdzie jego serce było. Najlepiej mu było śród tłumu, tam budziły się w nim nowe nadzieje. Niekiedy przypatrywał się odlatującym balonom, które co drugi dzień puszczano z dworca kolei północnej, wraz z gołębiami pocztowemi i depeszami. Na tle smutnego nieba zimowego, balony wznosiły się i nikły; i serce ściskało się z obawy, ilekroć wiatr popychał je ku niemcom. Wiele z nich musiało zginąć. On sam pisał dwa razy do siostry Henryety, niewiedząc czy otrzymała jego listy. Wspomnienie siostry, Jana — tak się zatarło w głębi tego szerokiego świata, z którego żadnych nie było wieści, że rzadko o nich myślał, jak o uczuciu wykwitłem gdzieś, w czasie innej egzystencyi. Dusza jego przepełnioną była nieustanną burzą zgnębienia i podniecenia w jakiem żył. W pierwszych dniach stycznia nowy gniew w nim zawrzał na widok bombardowania dzielnic lewego