szaleńców, słuchających bez oburzenia ohydnego opowiadania o morderstwie generałów Lecomte’a i Klemensa Thomas. O generałowie! przypomniał sobie tych z pod Sedanu, epikurejczyków i mierności; jeden mniej, jeden więcej, cóż to znaczyło! I resztę dnia przepędził w tym stanie podniecenia, które zmieniało dlań wszystkie rzeczy, powstanie, upragnione przez sam bruk uliczny, nagle urosłe i za jednym zamachem opanowujące wszystko, dzięki zbiegowi okoliczności, które nakoniec o godzinie dziesiątej wieczór oddały ratusz członkom Komitetu centralnego, zdziwionym, że tu się znajdują.
Jedno tylko wspomnienie pozostało niezamąconem w pamięci Maurycego, to jest niespodziewane spotkanie się z Janem. Ten ostatni od trzech dni znajdował się w Paryżu, dokąd przybył bez grosza, zmizerowany jeszcze, wycieńczony przez febrę dwumiesięczną, która go zmusiła do pobytu w szpitalu w Brukselli; odszukawszy jednego z dawnych kapitanów pułku 106, kapitana Ravaud, przystał do nowej kompanii pułku 124 go, którą tenże dowodził. Dostał swe dawne galony kaprala i właśnie tego wieczoru opuścił koszary księcia Eugeniusza, ostatni ze swą sekcyą, dla przejścia na brzeg lewy, gdzie cała armia otrzymała rozkaz skoncentrowania się, gdy na bulwarze Św. Marcina ogromny tłum zatrzymał jego szeregi. Krzyczano mówiono, że ich rozbroją. Bardzo spokojnie odpowiadał, żeby mu dano pokój, że wszystko to nic
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/719
Ta strona została uwierzytelniona.