Stanowiło to niemały kłopot. Zaraz po obudzeniu się nadziei i odwagi, nastąpił niepokój. Gdzie znaleźć schronienie dość pewne? domy rewidowano i rozstrzeliwano wszystkich komunistów, wziętych z bronią w ręku. A przytem żaden z nich nie znał nikogo w tej dzielnicy, żadnej żywej duszy, u której możnaby poprosić o schronienie, żadnej kryjówki, w którejby można zniknąć.
— Najlepiej jeszcze będzie u mnie — rzekł Maurycy. — Dom jest na uboczu, nikt tam nie przyjdzie. Ale to z tamtej strony rzeki, na ulicy Orties.
Jan, zrozpaczony, niezdecydowany, żuł głuche przekleństwa.
— Do stu piorunów! co robić?
Nie można było nawet myśleć o przemknięciu się przez most królewski, oświecony przez pożar, jak przez jarzący blask słońca. Co chwila padały strzały z obu brzegów, przytem natkniętoby się na gorejące Tuilerye, na Louvre zabarykadowany, strzeżony pilnie.
— Niech dyabli wezmą, niepodobna przejść! — zawołał Jan, gdyż mieszkał w Paryżu przez pół roku po powrocie z wojny włoskiej.
Nagle przyszła mu myśl do głowy. Gdyby znaleźć łódź, w pobliżu mostu królewskiego, jak to niegdyś bywało, możnaby się wymknąć. Trwałoby to dość długo, nie było zbyt bezpiecznem i wygodnem, ale nie było wyboru i należało się na coś szybko zdecydować.
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/750
Ta strona została uwierzytelniona.