rozebrała go, nie trzeźwiąc go wcale z zemdlenia. Ale gdy poczęła odwiązywać tymczasowy opatrunek Jana, poruszył się, krzyknął słabo, otwierając swe wielkie, rozgorączkowane oczy. Zaraz ją zresztą poznał i uśmiechnął się:
— Jesteś więc tutaj? Jakże jestem szczęśliwy, że cię widzę przed śmiercią!
Ruchem, pełnym ufności, zmusiła go do milczenia.
— Przed śmiercią! ależ ja nie chcę, żebyś umierał, ty żyć musisz! Nie mów nic i pozwól mi działać!
Jednakże, gdy Henryeta opatrzyła przebite ramię i cały bok, spochmurniała, oczy jej zaszły mgłą. Żywo zakrzątnęła się po pokoju, zdołała znaleźć nieco oliwy, podarła starą koszulę dla zrobienia z niej bandaży, a Jan zeszedł po wodę. Nie mówił już nic, patrzał jak omywała rany, jak je zręcznie owiązywała, niezdolny do pomagania jej, zgnębiony od chwili, gdy ją tu ujrzał. Gdy skończyła, widząc jej niepokój, ofiarował się poszukać lekarza. Ale ona zachowała całą przytomność umysłu. Nie! nie! nie można brać pierwszego lepszego lekarza, który może wydać jej brata! Trzeba człowieka pewnego, można zresztą poczekać kilka godzin. Wreszcie, gdy Jan mówił, że chce pójść do pułku, umówiono się, że jak tylko będzie mógł znaleźć chwilę sposobną, to zaraz powróci i postara się o przyprowadzenie ze sobą chirurga.
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/762
Ta strona została uwierzytelniona.