Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/765

Ta strona została uwierzytelniona.

pułk, który już więcej bić się nie miał, przeszedł do drugiej linii i otrzymał rozkaz strzeżenia tej okolicy, tak że obozując ze swą kompanią na placu Karuzelu miał nadzieję, że co wieczór będzie tu mógł wpaść na chwilę, dla dowiedzenia się o stanie chorego. Nie przyszedł teraz sam, los pozwolił mu spotkać starszego lekarza pułku 106, którego przyprowadził w rozpaczy, że nie mógł znaleźć innego lekarza, mówiąc sobie, że mimo wszystko, ten straszny człowiek ze lwią głową, był dzielnym żołnierzem.
Gdy Bouroche, który nie wiedział do jakiego rannego ten błagający go żołnierz prowadzi, i który narzekał na wysokie schody, zrozumiał że ma przed sobą komunistę, wpadł w silny gniew:
— Do stu piorunów, czy drwisz sobie ze mnie!... Zbóje, złodzieje, mordercy i podpalacze!... Sprawa jest jasną tego twego zbója, i ja się zajmę jego losem, tak, z trzema kulkami we łbie!
Ale widok Henryety, bladej w swej szarej sukni, ze swemi pięknemi włosami jasnemi, które spadały w nieładzie, uspokoił go odrazu.
— To mój brat, panie majorze, i jeden z waszych żołnierzy z pod Sedanu...
Nie odrzekł nic, odkrył ranę, zbadał ją w milczeniu, wydobył flaszeczkę z kieszeni i zmoczył nią bandaże, pokazując młodej kobiecie, jak się ma zachowywać. Poczem swym ostrym głosem apytał się nagle rannego: