— Dla czego stanąłeś po stronie łotrów, dla czego zrobiłeś takie świństwo?
Maurycy patrzał na niego błyszczącemi oczami, jak tylko wszedł, nie otwierając ust. Teraz dopiero odpowiedział gorąco:
— Dla tego, że za wiele jest cierpień, za wiele niegodziwości i za wiele hańby.
Bouroche zrobił ruch, jakby mówił, że roztrząsanie tych kwestyj za daleko może doprowadzić. Chciał coś mówić jeszcze, ale dał pokój. Odszedł mówiąc:
— Powrócę tu jeszcze.
W sieni oświadczył Henryecie, że ma bardzo słabą nadzieję. Płuca były naruszone silnie, mógł nastąpić wylew krwi, który odrazu zabije rannego.
Henryeta, powróciwszy, zmusiła się do uśmiechu, pomimo ciosu, jaki przed chwilą otrzymała. Czyż to podobne, żeby go ona nie ocaliła, czyż nie postawi zapory temu strasznemu przeznaczeniu, które ma ich troje rozdzielić na wieki, ich, co są tu zebrani z gorącem pragnieniem życia? Od świtu nie opuściła tego pokoju, stara sąsiadka, łaskawie zajęła się zakupnem potrzebnych rzeczy. Zajęła swe miejsce przy łóżku na krześle.
Ale Maurycy, ulegając podnieceniu gorączkowemu, pytał Jana, chciał wiedzieć wszystko. Ten nie mówił wszystkiego, unikał opowiadań o gniewie szalonym, jaki wzbudzała w oswobodzonym Paryżu komuna. Była już środa. Od
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/766
Ta strona została uwierzytelniona.