Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/771

Ta strona została uwierzytelniona.

skazani na podstawie lada wskazówki, dla tego, że ręce mieli czarne, że nogi były obute w trzewiki żołnierskie, niewinni zadenuncyowani fałszywie, ofiary zemsty prywatnej, pomimo krzyków, próśb o wyjaśnienie, nie byli słuchani; całe gromady rzucano w nieładzie pod lufy karabinów, nieraz tak liczne, że zabrakło kul i mordowano ich kolbami. Krew płynęła strumieniem, wozy wywoziły trupy od rana do wieczora. I w całem mieście zdobytem, oddanem na pastwę dzikiej zemsty zwycięzców, odbywały się egzekucye: przed barykadami, przy murach ulic pustych, na stopniach pomników. W takiem to położeniu Jan widział, jak mieszkańcy okoliczni prowadzili kobietę i dwóch mężczyzn, do posterunku strzeżącego teatru francuzkiego. Mieszczanie okazywali więcej okrucieństwa niż żołnierze, dzienniki, które właśnie poczęły wychodzić, podniecały gniew. Tłum przedewszystkiem rozwścieczony był na kobietę, jedną z tych nafciarek, które przez obawę podniecą wyobraźnią niezdrową oskarżano, że włóczą się nocami, że wciskają się do domów zamożnych i rzucają do piwnic kociołki napełnione naftą gorejącą. Mówiono, że tę schwytano skuloną przy okienku piwnicy na ulicy św. Anny. I pomimo jej protestacyj i łez rzucono ją wraz z dwoma męzczyznami do ruin barykady, jeszcze niezasypanej, i rozstrzelano w tej dziurze ziemi czarnej, jak wilków schwytanych w sidła. Przechodnie patrzeli