— No i co? znowu się zaczyna, Paryż się pali, pali się teraz cały!...
Po zachodzie słońca, pożar Magazynu rządowego zapalił oddaloną część miasta, w górze Sekwany. W Tuileryach, w Radzie Stanu, sufity się pozapadały, rozniecając popioły żarzące się, gdyż częściowe pożary wybuchały, ukazywały się płomienie i iskry. Wiele domów, o których myślano, że ogień w nich zgasł, znowu się rozpalało. Od trzech dni zaraz z zapadnięciem nocy, ukazywał się w mieście ogień, jak gdyby ciemności rozdmuchiwały żar, ożywiały go, rozsiewały na cztery strony świata. O! to miasto piekielne, gorejące, wraz ze zmrokiem. podpalane przez cały tydzień, przyświecające swym blaskiem potwornym nocom dni krwawych! I tej nocy właśnie, gdy warsztaty w la Vilette gorzały, jasność tak silna rozlała się na olbrzymie miasto, że zdawało się jakby je podpalono na czterech rogach, a teraz jakby je ogarnęły i zatopiły płomienie. Na tle nieba krwawego, ciemne, nieskończone mieścisko, zdawało się toczyć fale swych dachów, niby roztopione żelazo.
— To koniec, powtarzał Maurycy, Paryż się pali!...
Podniecał się temi słowami, powtarzanemi ze dwieście razy, w gorączkowej potrzebie mówienia po ciężkiej senności, w jakiej leżał przez trzy dni. Ale odgłos łkań tłumionych, zwrócił jego uwagę.
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/773
Ta strona została uwierzytelniona.