Jan z trudnością zmusił go do położenia się na łóżko, podczas gdy Henryeta, cała we łzach, mówiła mu o ich latach dziecięcych, błagała, by się uspokoił w imię ich wzajemnej miłości. A nad olbrzymim Paryżem, odblask zarzewia rozsiewał się; morze płomieni zdawało się, że przeniknęło do najdalszych ciemności widnokręgu, niebo było podobne do sklepienia ogromnego pieca, rozpalonego do czerwoności. I w tej jasności mętnej pożaru, wielkie kłęby dymu Ministeryum skarbu, palącego się uparcie od dnia onegdajszego bez płomieni, rozwijały się ciemną i leniwą wstęgą żałoby.
Nazajutrz, w sobotę, nagłe polepszenie zaszło w stanie Maurycego; był spokojniejszy, gorączka się zmniejszyła. Jan niesłychanie się ucieszył, gdy zastał Henryetę uśmiechniętą, marzącą znów o życiu we troje, w przyszłości szczęśliwej. Czyżby los się zlitował? Przepędzała tu noce, nie ruszała się z tego pokoju, gdzie jej słodycz czynna kopciuszka, jej starania delikatne i ciche tworzyły niby pieszczotę nieustanną. I tego wieczoru Jan zapomniał się wśród swych przyjaciół, zagłębił się w rozkoszy drżącej i pełnej zdziwienia. W ciągu dnia wojska zdobyły Belleville i Buttes-Chaumont. Sam tylko cmentarz Père-Lachaise, zmieniwszy się w obóz oszańcowany, stawiał opór. Zdawało mu się, że już wszystko się skończyło, zapewniał nawet, że już nie rozstrzeliwają nikogo. Mówił o gromadach jeńców, których wysyłano do Wersalu. Rano na wybrzeżu, spotkali ich
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/776
Ta strona została uwierzytelniona.