dobni byli do rabusiów, do cyganów ubranych w łachy zebrane na pobojowisku.
— Tak! tak! do stu dyabłów! — zawołał wyższy z ustami pełnemi — było tam gorąco. Trzeba to było widzieć, opowiedz Coutardzie.
I mniejszy począł opowiadać z giestami, potrząsając chlebem, który trzymał w ręku.
— Prałem sobie koszule, podczas gdy gotowano jedzenie... Wystaw pan sobie paskudną dziurę, prawdziwy lejek, otoczony dokoła lasem, który dozwolił tym świniom prusakom zbliżyć się cichaczem, tak że nikt o tem nie wiedział... Otóż tedy, o godzinie siódmej, kule zaczynają prać w nasze kociołki. Do wszystkich dyabłów! nie trwało to długo, skoczyliśmy do naszych fletów, i aż do godziny jedenastej zdawało się, że wyprawimy im rzetelną łaźnię... Ale trzeba panu wiedzieć, że było nas wszystkiego pięć tysięcy, a tych świń przybywało ciągle. Umieściłem się na małem wzgórzu, ukryty za krzakami i widziałem ich, jak wyłazili ze wstzystkich stron, wprost, z boku, istne mrowisko czarnych mrówek. Nie trzeba tego mówić, ale myśleliśmy wszyscy, że wodzowie nasi to czyste gawrony, że nas zapakowali w takie gniazdo os, zdala od kolegów, gdzie musieliśmy koniecznie beknąć, nie mając z nikąd pomocy... Zresztą, nasz generał, biedny chłop generał Douay, nie głupi i nie tchórz, połyka kulkę i kładzie ci się na ziemię, kopytami do góry. Zmiotło go i nie ma nikogo!
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.