Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, zabraliśmy nasze graty i w drogę! Ba! poszło to jeszcze jako tako, kiedy można wypić jeszcze za zdrowie tych, którym łba dotąd nie rozbito!
Teraz Maurycy zrozumiał wszystko. Po głupim napadzie w Wissemburgu, klęska w Froeschwiller była uderzeniem piorunu, którego blask ponury oświecił teraz wyraźnie okropną prawdę. Byliśmy źle przygotowani, artylerya mierna, efekta wojskowe nędzne, generałowie nieudolni; a nieprzyjaciel tak pogardzany, okazywał się mocny, tęgi, niezliczony, karny i posiadający wyborną taktykę. Słaba firanka naszych siedmiu korpusów, rozsianych na drodze z Metz do Strasburga, została rozdarta przez trzy armie nieprzyjacielskie, jak przez klin potężny. Odrazu zostaliśmy sami; ani Austrya, ani Włochy nie przyjdą nam z pomocą, plan cesarza rozwiał się wobec powolności wykonania i braku talentów w wodzach. Nawet los sprzysiągł się przeciw nam, gromadząc mnóstwo przeszkód, nieszczęśliwych okoliczności, pomagając prusakom do urzeczywistnienia ich tajemnych planów, polegających na tem, by nasze armie rozciąć na dwie części, jedną odrzucić na Metz dla odcięcia jej od Francyi, podczas gdy oni szliby na Paryż, zniszczywszy wprzódy drugą połowę. Teraz było to rzeczą najzupełniej pewną, że musimy być zwyciężeni dla mnóstwa przyczyn, których klęska była nieuniknionym skutkiem i wojna ta, to uderzenie nierozumnej odwagi przeciw