gdyż przechwalał się przed damami i księdzem opowiadaniem, jak ostrą. odprawę dął dwom wstrętnym żydom.
— Cóż poradzić, wszyscy oni tacy — objaśniał Nathan, zniżając głos, gdy się oddalili o kilkanaście kroków. — Zawołałem zięcia, żebyście sami przekonać się mogli, jaki duch panuje w departamencie, to jest w wyższych klasach, między deputowanymi urzędnikami, sądownictwem. W jakiż więc sposób mógłbym być wam użytecznym? Nawetby mnie wcale nie słuchano.
Fałszywa dobroduszność, w której dźwięczał odwieczny, atawistyczny strach, jemu samemu wydała się zanadto tchórzliwą, bo dodał:
— Mają zresztą słuszność, podzielam ich zdanie, Francya — przedewszystkiem Francya, ze swą pełną chwały przeszłością i mocnemi trądycyami! Nie możemy wydać jej w ręce wolnomularzy i międzynarodowców... Wiesz co, kochany Dawidzie, na pożegnanie dam ci dobrą radę. Porzuć całą tę sprawę, bo stracisz na niej doszczętnie, zrujnujesz się. Brat sam się wykręci, jeżeli jest niewinny.
Po tych ostatecznych słowach, uścisnął im ręce i powrócił spokojnym krokiem, gdy oni w milczeniu wychodzili z parku. Na drodze dopiero spojrzeli na siebie prawie ubawieni, mimo zawodu, do tego stopnia scena, jakiej byli świadkami, wydała im się skończoną i typową.
— Śmierć żydom! — zawołał ironicznie Marek.
Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/136
Ta strona została przepisana.