Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/151

Ta strona została przepisana.

do kolegi Marcilly’ego; to wasz miody deputowany, ulubieniec i nadzieja inteligentnej młodzieży departamentu. Ja wchodzę już w szeregi starych, zużytych i ostrożnych safandułów; to przecież wiadomo. Marcilly, człowiek o inteligencyi tak szerokiej i wolnomyślnej, z pewnością stanie na czele was wszystkich. Idź pan do niego.
Wyprowadzając Marka aż na schody, ściskał mu znowu ręce i obiecywał pomagać, ile będzie mógł, skoro tylko okoliczności na to pozwolą.
W istocie, dlaczegoby nie zobaczyć się z Marcilly’m — myślał Marek. — Mieszka przy tejże alei Jaffres, o kilka zaledwie kroków; czasu jest dosyć, bo niema jeszcze dwunastej. Tem śmielej mógł się do niego udać, że zachwycony tak sympatycznym i literacko wykształconym kandydatem, zcicha agitował dla jego wyboru. Marcilly, rodem z Jonville, ukończył świetnie wyższą szkołę normalną, przez dwa lata był profesorem uniwersytetu w Beaumont a potem podał się do dymisyi i tamże postawił swoją kandydaturę. Młody deputowany, nizki, szczupły blondyn z uprzejmym zawsze uśmiechem na twarzy, podbijał nietylko serca kobiet, ale i mężczyzn rzadką umiejętnością mówienia każdemu, co powiedzieć należało, oraz usłużnością, którą wszystkich zobowiązywał. Młodzież zjednywał najwięcej jego wiek młody — miał zaledwie trzydzieści dwa lata — i piękne mowy, w których dotykał różnych zagadnień, z szerokością poglądu, wytwornością i wielką znajomością ludzi i rzeczy. Cieszono się z deputo-