przybity także niezmiernie; spotkali się przy wyjściu z sądu i razem weszli do Dawida. Nastąpiła tragiczna chwila rozpaczy; zdawało się, że wszystko, co dobre i sprawiedliwe ginie, przywalone na zawsze gruzami. Nadszedł i Delbos, który dopieroco odprowadził do celi ogłuszonego ciosem, lecz nie upadłego na duchu Simona. Rzucił się Dawidowi na szyję, uściskał go tak samo jak przed chwila jego brata i zawołał:
— Płacz, mój przyjacielu! Jest to największa niesprawiedliwość całego wieku!
Powróciwszy do Jonville z początkiem roku szkolnego, Marek, prócz udręczeń z powodu sprawy Simona, musiał jeszcze na swoją rękę prowadzić walkę. Proboszcz Cognasse, chcąc dokuczyć nauczycielowi, starał się podbić mera, chłopa Martineau przez pośrednictwo jego pięknej żony.
Ksiądz Cognasse, wysoki, chudy, kanciasty, z podbródkiem oznaczającym upór, z ostrym nosem i nizkiem czołem pod gęstą, czarną czupryną, strasznym był człowiekiem. Oczy błyszczały mu wojowniczym ogniem a zrzadka myte, węzłowate ręce były jakby stworzone do skręcania karku ludziom opornym. W czterdziestym roku życia miał przy sobie jedyną służącę, Palmirę, sześćdziesięcioletnią