starą, pannę, garbatą, złą i skąpą. Jeszcze groźniejsza niż proboszcz, była postrachem okolicy a broniła swego pana, warcząc i szczerząc zęby, niby brytan. Opowiadano, że ksiądz Cognasse dochowywał ślubu czystości, ale jadł i pił obficie, chociaż nie upijał się nigdy. Jako syn chłopa, ograniczony i uparty, stosował się ściśle do katechizmu, twardo rządził parafianami, surowo pilnował praw a przedewszystkiem wymagał, aby mu płacono; nie darował grosza, nawet najbiedniejszym. Usilnie też pragnął owładnąć merem, aby stać się tym sposobem prawdziwym panem gminy, rządzić nią w duchu religii i powięszyć zarazem swe dochody. Spór między nim a Markiem powstał z powodu trzydziestu franków, które gmina płaciła rocznie nauczycielowi za dzwonienie w kościele. Marek pobierał tę sumę, ale stanowczo odmówił dzwonienia.
Niełatwo przecież było zdobyć sobie mera, gdy czuł jakie poparcie. Był to człowiek tego samego wieku, co proboszcz, rozrosły, o twarzy kwadratowej, rudych włosach i jasnych oczach, małomówny i podejrzliwy. Uważano go za najbogatszego rolnika w gminie; rozległe grunta zjednały mu wielki czacunek, tak, iż od dziesięciu lat stale wybieranym był na mera w Jonville. Umiał zaledwie czytać i pisać; politykę swą opierał na trzymaniu się na uboczu, to też nie lubił wybierać między kościołem i szkołą, chociaż koniec końcem brał zawsze stronę silniejszego. W głębi ducha sympatyzował raczej z nauczycielem, gdyż we krwi miał odwieczną
Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/191
Ta strona została przepisana.