swych lat młodych, dopatrując się w tem, co ją spotkało, kary Boskiej za to, że wyszła za mąż, za żyda. Ochrzciła syna i oddała do szkoły, utrzymywanej przez braciszków. Najgorszem było to, że dziecko się nie trzymało prosto, stawało gai batem, poniekąd przez dziedziczność, w czem upatrywała matka nieubłaganą zemstę nieba i zaciekała się z gniewu, bo nie mogła zatracić pamięci o mężu, którego kochała. Ten niepokój, tę walkę wewnętrzną w połączeniu ze żmudną pracą krawiecka, przypłaciła życiem nareszcie, w chwili, gdy mały Zefiryn, licząc już lat jedenaście, przyspasabiał się do pierwszej Komunii. I wtedy to Simon, choć sam biedny, przyjął go do siebie, żeby ciężarem nie spadł krewnym jego żony a jako człowiek wielkiej dobroci i tolerancyi, chował, żywił u siebie, posyłał do spowiedzi i na dalszą naukę do szkoły braciszków w sąsiedztwie.
W izbie, w której sypiał Zefiryn, w malej, biednej izdebce, schludnie urządzonej, było okno, które się prawie wprost od ulicy otwierało, za szkołą, w najsamotniejszym kącie placu. A zrana dnia tego, młody pomocnik nauczyciela, Mignot, mieszkający na piętrze, schodząc o godzinie siódmej, spostrzegł, że okno było całkiem otwarte. Mignot, korzystając z pierwszych dni wakacyi, jako namiętny rybak, wyszedł w kapeluszu słomianym i w owelichowym kaftanie, z laską na ramieniu, by ryby łowić w Verpille, małej rzeczce, która przepływa przez dzielnicę fabryczna Maillebois. Jako syn
Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/23
Ta strona została przepisana.