Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/238

Ta strona została przepisana.

na twego męża i będzie za nią ukarany, będziecie ukarani oboje a przekleństwo dotknie nawet wasze dziecko!
Wyciągnęła ręce, wyprostowana i groźna tak, że Ludwinia, zdjęta strachem, głośno zapłakała. Marek szybko wziął ją na ręce i przytulił do siebie a dziewczynka, jakby chcąc się schronić na jego łonie, zarzuciła mu ręce na szyję. Genowefa zbliżyła się również i oparła się na ramieniu człowieka, któremu powierzyła swe życie.
— Wynoście się, wynoście się wszyscy troje! — wołała pani Duparque. — Idźcie za swoją pychą i szaleństwem, które będzie waszą zgubą... Słyszysz, Genowefo, wszystko skończone między nami, dopóki sama nie powrócisz, a powrócić musisz; zanadto długo żyłaś z Bogiem, zdobędzie cię napowrót, ubłagam to u niego... A teraz idźcie, idźcie, nie chce was znać!
We łzach, zbolała, spojrzała Genowefa na matkę, która zmieszana płakała pocichu. Zdawało się, że młoda kobieta waha się wobec tej okrutnej sceny, ale Marek wziął ją łagodnie i wyprowadził. Pani Duparque upadła na fotel a domek pogrążył się znowu w chłodny cień i ponure milczenie.
Następnego czwartku Marek udał się do Beaumontu, aby powiedzieć Salvanowi, że przyjmuje miejsce. Zaraz też w pierwszych dniach maja został mianowany, opuścił Jonville i osiedlił się jako głowny nauczyciel szkoły elementarnej w Maillebois.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ.