chłopa, wstąpił do szkoły normalnej w Beaumont, jakby był wstąpił do seminaryum, by tylko porzucić ciężką pracę na polu; miał włosy blond, krótko strzyżone, twarz pełną i dziobatą, co mu nadawało minę surową, choć z gruntu był niezły, dobry raczej, nie żądny nikomu wchodzić w drogę. W dwudziestym piątym roku życia nie spieszno mu było się żenić, bo jak we wszystkiem zdawał się na przeznaczenie losu. Tak go zastanowiło, że okno Zefiryna było zupełnie otwarte tego rana, iż podszedł i zajrzał do pokoju, jakkolwiek fakt ten nic w sobie nie miał osobliwego, gdyż zazwyczaj malec budził się o wczesnej porze. Ale zdrętwienie na miejscu przybiło Mignota, ze strachu krzyczeć zaczął:
— Mój Boże! biedne dziecko!... Mój Boże! mój Boże, co się stało, jakie to straszne nieszczęście!
Mała izdebka, białym papierem wylepiona, zachowała swój spokój, swój wygląd szczęścia dziecinnego. Na stole stał malowany posążek Matki Boskiej, było kilka książek, obrazki święte, ułożone w największym porządku. Małe łóżko nie było nawet rozesłane, bo chłopak spać się nie kładł. A na ziemi włóczyło się krzesło złamane. Przed łóżkiem zaś leżało biedne ciało małego Zefiryna, w koszuli, uduszone, z twarzą siną, z śladami okropnych palców mordercy na gołej szyi. Koszula zbrukana. rozerwana, na poły podarta, odsłaniała chude nogi, gwałtownie odłączone od siebie, w położeniu, które już żadnej wątpliwości nie pozostawiało co do nie-
Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/24
Ta strona została przepisana.