Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/273

Ta strona została przepisana.

on, spełniali swoje obowiązki, można było się spodziewać, że po trzech lub czterech pokoleniach, Francya stanie się oswobodzicielką świata. Nie pożądał natychmiastowej nagrody, ani powodzenia osobistego, doznawał przecież niezmiernej radości, widząc usiłowania swoje opłacone pociechą, jaką mu sprawiał ulubiony uczeń, Sebastyan Milhomme. Słodkie to dziecko, o niezwykłej inteligencyi, czuło istotną namiętność dla prawdy. Nietylko był najpierwszy w klasie, lecz okazywał szczerość i prawość posuniętą do ślicznej naiwności. Koledzy wybierali go często na rozjmcę a gdy sprawę osądził, nie dozwolił, aby sądu nie wypełniono. Marek z rozkoszą patrzył na jego owalną twarzyczkę, na myślące czoło, ocienione jasnemi włosami, na niebieskie oczy, które zdawały się chłonąć jego słowa, tak gorąco pragnął chłopczyk nauki. Lubił go nietylko za pilność, lecz za dobre, szlachetne uczucie, które widział w nim wzrastające. Lubił budzić tę śliczną duszę dziecka, gdzie zaczynało bujać kwiecie pięknych myśli i czynów.
Raz, w czasie popołudniowych lekcyj, zaszła przykra scena. Ferdynand Bongard, którego koledzy prześladowali zawsze, znalazł czapkę bez daszka i rozpłakał się, mówiąc, że matka wybije go z pewnością. Zmuszony do wdania się w sprawę, zapytał Marek, kto jest winowajcą. Wszyscy jednak śmieli się tylko, najmocniej zaś August Doloir, chociaż widocznem było, że jest sprawcą złego. A gdy Marek zapowiedział, że cała klasa zostanie,