żem skłamał... A dziś to mię serce tak zabolało, że musiałem powiedzieć.
Łzy rozczulenia zwilżyły oczy Marka. Jego to zatem nauki zakwitły w tej duszyczce, zbierał ich pierwszy plon, plon prawdy, która doprowadzi go może do wymierzenia sprawiedliwości. Nie spodziewał się nigdy tak szybkiej i słodkiej nagrody. Z wybuchem czułości wzruszony, uściskał chłopczyka.
— Dziękuję ci, moje dziecko — rzekł — zrobiłeś mi ogromną przyjemność, kocham cię z całego serca.
Wzruszenie ogarnęło również malca.
— Ja pana także bardzo kocham. Żeby nie to, nigdybym nie śmiał powiedzieć panu wszystkiego.
Marek oparł się chęci wypytywania chłopca, obiecując sobie zobaczyć się z panią Aleksandrową. Bał się, by go nie pomówiono o nadużycie władzy nauczycielskiej w wyciąganiu ważnych wyznań. Dowiedział się tylko, że pani Aleksandrowa zabrała wzór, ale chłopczyk nie umiał powiedzieć, co się z nim stało, bo nigdy z nim nie mówiła o tem. Ona zatem jedynie mogła go dać, jeżeli miała jeszcze ten szacowny dokument, poszukiwany nowy fakt, który mógłby pozwolić rodzinie Simona, żądać rewizyi okrutnego procesu! Gdy pozostał sam, uczuł Marek bezgraniczną radość. Pragnął biedź do Lehmanów, opowiedzieć dobrą wiadomość, wnieść trochę szczęścia do smutnego domu, pogrążonego w żałobie, upadającego pod ciężarem ogólnej nienawiści. Na-
Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/276
Ta strona została przepisana.