Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/286

Ta strona została przepisana.

wania, nawracając ją do wiary, gdy on sądził, że ją straciła pod wpływem rozumowania i przez miłość dla niego. Nie wypełniała jeszcze praktyk religijnych, czuł jednak, że oderwała się od niego, cofając ku przeszłości a każdy krok coraz bardziej oddalać ich będzie od siebie.
— Więc już nie zgadzamy się z sobą, kochanie moje? — powiedział ze smutkiem.
Odpowiedziała szczerze:
— Nie. Wiesz, Marku, babka ma słuszność, mówiąc, że wszystkiemu złemu winna ta ohydna sprawa. Odkąd wziąłeś w obronę tego galernika, który z pewnością zasłużył na karę, nieszczęście weszło do naszego domu i skończy się na tem, że zupełnie przestaniemy się rozumieć.
Z krzykiem bólu powtórzył znowu:
— Ty to mówisz, ty! Jesteś więc teraz przeciw prawdzie, przeciw sprawiedliwości!
— Jestem przeciw złym i zbłąkanym, których ze namiętności popychają do napaści na religię. Boga chcą obalić! Nawet jeżeli kto oddala się od kościoła, powinien szanować księży, którzy robią tyle dobrego.
Zamilkł, czuł bowiem bezpłodność sprzeczki, szczególniej w chwili, gdy mieli nadejść uczniowie. Tak więc głęboko zło już utkwiło? Najbardziej bolało go, że na dnie rozterki widział sprawę Simona, posłannictwo sprawiedliwości, które przedsięwziął i w którem nie zrobi żadnego ustępstwa, — zgoda zatem stanie się niemożliwą. Od dwóch lat, przy