myślni, czy księża... W chwili obecnej nie stoimy świetnie, to fakt. Nie trzeba wszelako tracić odwagi; koniec końców damy im porządne lanie, które nas zrobi panami okolicy.
Brawura ambitnego przedsiębiorcy, porządnego zresztą człowieka, wprawiła Marka w zachwyt.
— Z pewnością — przytwierdził.
— Tembardziej, — ciągnął Darras — że jeżeli moja marna większość dwóch głosów odbierała mi śmiałość, to i Philis nie będzie mógł przedsięwziąć nic poważnego z większością dwóch głosów, jaką ma obecnie. Skazany na dreptanie w miejscu, będzie żył w wiecznej obawie najmniejszego ruchu, który mógłby go zepchnąć do mniejszości. Znam ja to dobrze.
I śmiał się głośno, żywiąc do Philisa w głębi duszy niechęć tęgiego, zdrowego, o silnym żołądku i zrównoważonym mózgu człowieka, któremu wstrętnemi są chuda, nędzna postać, twarz czarna, sucha, o nosie ostrym i wązkich ustach nowego mera.
Philis, były fabrykant żaglowego płótna, od śmierci żony wycofawszy się z interesów, posiadał z dziesięć tysięcy dochodu, którego dokładne źródło nie było całkiem jasne. Żył samotnie, obsługiwany przez jedną służące, otyłą blondynę, „wygrzewalnik“, jak ją zwały złe języki, utrzymujące, że co wieczór wygrzewała swemi potężnemi
Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/300
Ta strona została przepisana.