widok tego zbiegowiska, ze swego sąsiedniego sklepu. Pani Aleksandrowa, duża blondynka, z miną bardzo słodką i pani Edwardowa, także duża, ale brunetka i surowa, były o tyle więcej wzruszone, że Wiktor, syn ostatniej, uczęszczał do braciszków a Sebastyan, syn pierwszej, do szkoły Simona. I słuchały panny Rouzaire, która czekając na przybycie Wera i żandarmów, stała wśród tłumu i opowiadała szczegóły.
— Byłam wczoraj wieczór w kaplicy Kapucynów na uczczenie Sw. Sakramentu, które było tak wzruszającem a mały Zefiryn też był tam wraz z innymi towarzyszami szkolnymi, którzy swą pierwszą Komunię odbyli w tym roku. Oczarował nas wszystkich, miał minę małego aniołka.
— Mój syn, Wiktor, nie poszedł, ma dopiero dziewięć lat — odezwała się pani Edwardowa. — Ale czy Zefiryn sam tam poszedł? Czy go więc nikt nie zaprowadził?
— Oh! — tłómaczyła nauczycielka — tylko krok jeden ztąd do kaplicy. Wiem o tem, że braciszek Gorgias miał zlecone odprowadzić dzieci, których rodzice przyjść nie mogli a mieszkają dość daleko. Zresztą prosiła mnie pani Simonowa, bym czuwała nad Zefirynem i ja go odprowadziłam. Był bardzo wesół, roztworzył wprost okienice, wszedł do tego pokoju, wskakując przez-okno, śmiejąc i radując się, mówił, że jest tak o wiele krócej. Przez chwilę stałam tu i czekałam, aż zapalił świecę.
Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/31
Ta strona została przepisana.