nie pakować swoje manatki, pewny, że go usuną razem z dyrektorem, po którego stronie stanął odważnie. Panna Rouzaire przybierała zwycięzką minę, gdy w niedzielę prowadziła z ostentacyą dziewczynki do kościoła. Ojciec Teodozy w kaplicy, a nawet ksiądz Quandieu w parafialnym kościele świętego Marcina obiecywali z ambony, że Bóg zstąpi pomiędzy niewiernych, co miało oznaczać, że krucyfiks zostanie uroczyście zawieszony w szkole świeckiej. Na dopełnienie klęsk, Marek, spotkawszy Darrasa, poczuł że zachowuje się chłodno, gotów go odstąpić, w obawie utraty nawet mniejszości republikańskiej w radzie miejskiej.
— Cóż zrobić, drogi panie — mówił — zaszedłeś pan za daleko, nie możemy nadążyć za panem... Philis czyha na mnie i koniec końców zostanę wraz z panem na piasku, co jest zbyteczne.
Zrozpaczony Marek udał się do Salvana. Zostawała mu jedynie ta ostatnia, wierna podpora. Spostrzegł jednak, że zwierzchnik jest zakłopotany, ponury, prawie zawstydzony.
— Źle się dzieje, moje dziecko — rzekł. — Le Barazer z miną stroskaną milczy i lękam się, że opuści pana, wobec wściekłego naporu jaki nań wywierają... Może zawcześnie pan wystąpiłeś.
Boleśnie dotknięty słowami, w których widział odstępstwo, zawołał Marek:
Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/319
Ta strona została przepisana.