Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/348

Ta strona została przepisana.

do domu, gdzie zwąchała możliwy dramat. Cóżby to była za radość, jaka chwała, gdyby tam mogła także pracować dla kościoła, przysłużyć się zakonowi zwaśnieniem małżeństwa i ukazać palec boży, dotykający świeckiego nauczyciela w domowem pożyciu! Probowała nieraz, była uprzejma, czuła, czatowała ciągle pod murem na szczęśliwą sposobność wmieszania się w ich życie, pocieszania biednej, prześladowanej kobietki; czasem pozwalała sobie na aluzye i rady: smutne to nie mieć w małżeństwie jednakowych wierzeń, a przecież nie można duszy wydać na zatratę, najlepiej w takim razie stawiać łagodny opór. Później jednak młoda kobieta, ogarnięta niechęcią, usunęła się, unikając poufnych rozmów. Słodziutka, a wielka jak grenadyer nauczycielka, amatorka anyżówki, wyrażająca się o księżach, jak o zwykłych mężczyznach, budziła w niej niepokonany niesmak. Dotknięta do żywego panna Rouzaire, więcej jeszcze znienawidziła sąsiadów, a chcąc im zrobić jakąkolwiek przykrość, skorzystała z władzy nauczycielskiej wobec inteligetnej Ludwini, zawzięcie kształcąc ją w religii, mimo stanowczego zakazu ojca.
Córka zatem mniej zajmowała Marka w tej chwili, rozumiał za to naglącą konieczność działania, aby mu nie wydarto, nie zabrano całkowicie matki, jego ukochanej Genowefy. Przeczuwał da-