dla Simona, z którym się tykał, przyjacielskie wspomnienie z czasów wspólnego pobytu w szkole normalnej. Mawiał o nim, że bardzo inteligentny, że to doskonały nauczyciel, przejęty swemi obowiązkami. Ale wydawał mu się zanadto pedantem, zanadto przywiązanym do litery napisanej, niewolnikiem regulaminu, nagiętym do ciasnej dyscypliny, zawsze niespokojny o to, żeby nie być źle zapisanym, gdyby swych przełożonych w czemkolwiek nie zadowolnił. Sprawdzał się też na nim strach, pokora rasy, która po tylowiekowych prześladowaniach zachowała ciągłą obawę obelg i niesprawiedliwości. Zresztą, miał słuszność Simon być przezornym, gdyż zamianowanie go w Maillebois, w tej małej mieścinie klerykalnej, gdzie istniała szkoła braciszków i bardzo znaczny klasztor Kapucynów, było prawie, że zgorszeniem. A wybaczano mu tylko dlatego pochodzenie żydowskie, że był bardzo skrupulatny a przedewszystkiem gorliwym patryotą, wysławiającym w swojej klasie Francyę militarną, marząc o niej, jako pełnej sławy pani świata.
Nagle zjawił się Simon, przyprowadzony przez Mignota. Mały, chudy, nerwowy, miał włosy rude, krótko strzyżone a brodę rzadką. Oczy miał niebieskie, łagodne, usta delikatne — pod rasowym nosem, dużym i cienkim; ale fizyonomia pozostała dość niewdzięczną, nieokreśloną, zmieszaną, o wyrazie mizernym. A w owej chwili był tak wstrząśnięty straszną nowiną, iż pomyśleć można
Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/36
Ta strona została przepisana.