Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/369

Ta strona została przepisana.

rzewnie płakały. Nie widziała nawet okrytej łachmanem chorej dziewczynki, która, nie mając sił do płaczu, patrzała na tę scenę mętnem spojrzeniem. Stała sztywna, trzymając w ręku zawiniątko z sukienka Ludwini.
— Niech się pani zda na wolę Boga — rzekła zwolna. — Niech go pani nie obraża, bo gorzej panią ukarze.
Pani Férou wybuchnęła gorzkim śmiechem.
— O, Bóg — zawołała — dosyć ma do czynienia z bogatymi, nie troszczy się o biednych... W imię Boga doprowadzano nas do nędzy, w imię Boga zabiją mego męża!
Nagły gniew uniósł Genowefę.
— Bluźnisz pani, — rzekła — nie zasługujesz na żadną pomoc. Gdybyś pani była religijną, znam osoby, któreby cię wspomagały.
— Niczego nie żądam przecież od pani... — odparła nieszczęśliwa kobieta. — Wiem, odmówiono mi wsparcia dlatego że nie chodzę do spowiedzi, a nawet ksiądz Quandieu, chociaż taki miłosierny, nie śmiał zaliczyć mnie do swoich biednych... Ale nie mogę być hipokrytką, więc staram się pracą zarabiać na życie.
— Niechże zatem dają pani robotę nędzni szaleńcy, co księży i oficerów nazywają zbójami!
Powiedziawszy to z uniesieniem, wyszła Genowefa, zabierając z sobą robotę, którą przynio-