Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/393

Ta strona została przepisana.

z mieszczańską drobiazgowością obserwująca obowiązki dobrej gospodyni, powstrzymała się przyzwoicie.
Gdy Pelagia wniosła owoce, pani Duparque rzekła do niej:
— Możesz zatrzymać siostrzeńca na obiad.
Starsza służąca odpowiedziała mrukliwym, zaczepnym tonem:
— Biedne dziecko! potrzebuje się posilić po gwałtach, jakie chciano na nim wywrzeć.
Zrozumiał teraz Marek, że dowiedziano się, iż posiadał wzór pisma, przez chłopca, który pobiegł natychmiast do ciotki i, niewiadomo w jakim celu, opowiedział jej wszystko. Marek nie mógł się powstrzymać od śmiechu.
— A, któż to chciał wywierać gwałty na Polidorze?... Może ja, dziś popołudniu u pań Milhomme, gdzie kochany chłopiec pozwolił sobie uprzejmie mnie oszukiwać, udając głupiego?
Pani Duparque nie mogła dopuścić, aby w ironiczny sposób traktowano tak ważną sprawę. Zaczęła mówić, bez wyraźnego gniewu, lecz z szorstkiem chłodem, w ostry, nie dopuszczający obrony sposób. Czyż to możliwe, aby mąż jej Genowefy upierał się jeszcze i chciał wskrzesić tę okropną sprawę Simona? Wstrętnego zabójcy, słusznie skazanego, nie zasługującego na żadną litość, któremu zresztą należało zaraz uciąć głowę, aby położyć koniec