Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/397

Ta strona została przepisana.

gdyby rzeczywiście nieznośnym był dla niej ten człowiek, ten mąż, leżący przy niej.
— Daj mi pokój... Słaba jestem, nie będę mogła zasnąć, najmniejsze poruszenie mię drażni... Jeżeli to nie przejdzie, będziemy musieli sypiać osobno.
Nie zamienili ani słowa więcej, nie mówili ani o sprawie Simona, ani o ciąży, którą tak nagle obwieściła. W ciemnym pokoju słychać było tylko ich ciężki oddech. Nie spali oboje, ale ich myśli, niepokoje, cierpienia były tak obcemi sobie, jak gdyby zamieszkiwali dwa odmienne, o tysiące mil odległe, światy. Zdawało się tylko, że gdzieś zdaleka, niewyraźnie wśród czarnej, bolesnej nocy słychać łkania ich zgasłej miłości.




IV.

Po kilku dniach namysłu, zdecydował się Larek i poprosił Dawida, żeby przyszedł wieczorem do Lehmanów, na ulicę du Trou.
Od dziesięciu blisko lat Lehmanowie, dotknięci powszechną nienawiścią, żyli cicho w wilgotnym, martwym domku. Jeżeli bandy klerykałów i antysemitów zagrażały ich sklepowi, zamykali okiennice i musieli pracować przy świetle kopcących lamp. Ponieważ cała klientela miasteczka,