Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/398

Ta strona została przepisana.

nawet współwyznawcy ich opuścili, żyli z tego tylko, co zarabiali, szyjąc dla hurtowych składów paryskich. Ciężka, źle płatna robota trzymała przy warsztacie zgarbionego Lehmana i smutną jego żonę po czternaście godzin dziennie, a dawała im zeledwie marny kawałek chleba dla wyżywienia siebie, córki Racheli i dzieci Simona, — pięciu osób, zagrzebanych w ciemnym, nędznym kącie, bez promienia radości ni nadziei. Jeszcze obecnie, po tylu latach, ludzie, przechodząc koło domu, pluli na ich próg, ze wzgardy i grozy przed tą ohydną jaskinią, gdzie, według legendy, przyniesiono goracą krew Zefiryna dla jakichś czarów. W owa straszna nędzę i ukrytą rozpacz wpadały listy nieszczęsnego skazańca Simona, coraz rzadsze i krótsze, malujące powolną agonię niewinnego.
Listy męża były jedynym wypadkiem, wyrywającym Rachelę z pełnego rezygnacyi odrętwienia, w którem żyła. Dawna jej piękność zmyta łzami, przedstawiała ruinę. Dzieci jeszcze wiązały ją z życiem: mała Sara, której nie puszczała od siebie, lękając się narazić na obelgi złych ludzi i Józef, starszy i wszystko rozumiejący, którym Marek opiekował się w szkole. Przez dług1 czas zdołano ukryć przed niemi straszną historyk ojca; nakoniec jednak trzeba było ich uświadomić, opowiedzieć prawdę, aby oszczędzić dziecięcym główkom bolesnej pracy. Gdy zatem nadchodził