po widowni sprawy, biorąc na siebie wszelką odpowiedzialność.
Nie trudno było po za nim domyślić się w cieniu ojca Philibina, który ze swej strony był narzędziem ojca Crabot’a. Narzędzie giętkie, a silne, zachowujące swą indywidualność nawet w posłuszeństwie! Ojciec Philibin umyślnie kładł nacisk na swe chłopskie pochodzenie, udawał dobroduszność zaledwie ogładzonego dziecka wsi, a w gruncie szalenie był przebiegły, wytrwale cierpliwy, wykonywał powzięte plany z niezwykłą pewnością ręki. Zawsze dążył do jakiegoś ciemnego celu bez hałasu, bez osobistej ambicyi, zadawalając się przeżuwaną w samotności rozkoszą z udania się dzieła. Gdyby miał szczerą wiarę, bojowałby jako prosty żołnierz, waleczny a bez skrupułów, jedynie w celu służenia zwierzchnikom i Kościołowi. W Valmarie, jako prefekt nadzorował, wszystko widział i wiedział. Pomimo ogromnego wzrostu lekki, silny i wesoły, ciągle się kręcił między uczniami, podzielał ich zabawy, obserwował ich, przenikał do głębi, badał ich stosunki rodzinne i przyjacielskie, był, słowem, okiem, które widzi, inteligencyą, która obnaża umysły serca. Codziennie, jak powiedziano, zamykał się z ojcem Crabot’em, rektorem, który zachowywał pozory rządzenia zakładem z wysoka, nie zajmując się uczniami osobiście i wtedy czytał mu
Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/419
Ta strona została przepisana.