Genowefa zaraz po śniadaniu poszła do babki, gdzie obecnie całe prawie dnie przepędzała. Mimo zatem świeżego zapachu bzów, ciszy ciepłego powietrza, Marek przechadzał się po ścieżkach z sercem zalanem goryczą nad osamotnieniem ogniska domowego. Nie ustąpił na punkcie spowiedzi i dziewczynka przestała uczęszczać na katechizm, gdyż ksiądz nie chciał jej dopuścić, zanim nie przejdzie przez konfesyonał. Musiał jednak rano i wieczór staczać walki, odpierać napaści żony rozdrażnionej, szalejącej na myśl o wiecznem potępieniu Ludwini, Którego stawała się wspólniczką, gdyż nie znajdowała siły, aby ją wziąć na ręce i zanieść do trybunału pokuty. Wspominała swoją cudowną komunię, ten najpiękniejszy dzień swego życia, białą suknię, dym kadzideł, jarzące świece i słodkiego Jezusa, którego z rozkoszą wybrała na oblubieńca, na jedynego i prawdziwego małżonka, przysięgając mu wówczas znać tylko rozkosze boskiej miłości. A jej córka ma być pozbawioną takiego szczęścia, upośledzoną, zepchniętą do rzędu bydląt bez religii? Korzystała z najlżejszej sposobności, by wydrzeć mężowi pozwolenie, zmieniając dom na pole walki, gdzie najdrobniejsza okoliczność dawała powód do nieskończonych kłótni.
Noc zapadała zwolna, niosąc ukojenie, a Marek, śmiertelnie znużony, dziwił się prawie, że się
Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/443
Ta strona została przepisana.