Wesoło, upierając się nie rozumieć, Marek; wyciągnął ręce do żony.
— Dziękuję. Nie mogłem sobie życzeć bardziej ukochanej zwiastunki dobrej wieści. Pocałuj mię.
Nieporuszona usunęła go pełnym nienawiści giestem.
— Pocałować cię, za co? Za to, że pracowałeś około haniebnego dzieła, że cieszysz się ze zbrodniczego zwycięztwa nad religia? Kraj swój, rodzinę, siebie samego gubisz, rzucasz w błoto, aby wybawić twego wstrętnego żyda, największego w świecie zbrodniarza.
Ze słodyczą jeszcze starał się ją uspokoić.
— Nie mów takich rzeczy, kochanie. Ty, dawniej taka inteligentna, taka dobra, jak możesz powtarzać podobne potworności. Prawdaż to, że błąd jest zaraźliwy, że może zaćmić najtęższy umysł?... Zastanów się, znasz sprawę, Simon jest niewinny, pozostawić go na wygnaniu byłoby okropną niesprawiedliwością i trucizną zgnilizny społecznej, śmiertelną dla całego kraju.
— Nie, nie! — wołała w mistycznem uniesieniu. — Simon jest winnym, skazany został nieodwołalnie, ludzie, znani ze świętobliwości potępili go i potępiają, a przypuszczać jego niewinność — to przestać wierzyć w religię, to sądzić, że sam Bóg jest omylnym. Nie, nie! musi pozostać w wię-
Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/450
Ta strona została przepisana.