cze do mnie, sądzę, a nie będziesz mnie bił chyba pod pozorem, że chcesz zatrzymać dziecko... Dość, usuń się, daj mi odejść.
Nie odpowiedział, ale czynił nadludzkie wysiłki, aby nie uledz podszeptom gniewu i nie użyć siły. Chwilę patrzeli sobie w oczy.
— Usuń się — powtórzyła twardo. — Zrozum, że postanowienie moje jest nieodwołalne. Nie chcesz skandalu, prawda? Nic na nim nie wygrasz, dadzą ci dymisyę, nie będziesz mógł prowadzić dalej tego, co nazywasz swojem dziełem, kształcić dzieci, które przełożyłeś nademnie, a które dzięki twym pięknym naukom, powychodzą na opryszków... Tak, tak, oszczędzaj się, zachowaj siły dla swojej szkoły potępieńców, a mnie pozwól wrócić do mego Boga, który cię kiedyś ukarze.
— Biedna moja żono — przemówił zcicha, boleśnie zraniony — na szczęście nie ty to mówisz, lecz ci marni ludzie, którzy cię, jak broń śmiertelną, skierowali przeciwko mnie. Poznaję doskonale ich mowę, ich nadzieję wywołania dramatu, ich gorące pragnienie mojej dymisyi, zamknięcia szkoły, zniszczenia mojego dzieła. Idzie zawsze o to, aby pokonać szperacza prawdy, przyjaciela Simona, którego niewinność na jaw wychodzi, prawda?... Masz słuszność, nie chcę skandalu, zrobiłby przyjemność zbyt wielu ludziom.
Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/456
Ta strona została przepisana.