To naturalne współczucie ucieszyło Marka, który rozmawiał jeszcze przez chwilę z księdzem. Ale zbliżył się jeden z ojców Kapucynów, ojciec Teodozyusz, przełożony niewielkiego zakonu, który zastępstwo duchowne pełnił przy sąsiedniej kaplicy. Wspaniały mężczyzna z piękną, twarzą o dużych, płonących oczach a którą długa broda czarna, czyniła majestatyczną, był sławnym spowiednikiem, mistycznym kaznodzieją, którego głos gorący ściągał pobożnych. Choć cichą wojnę prowadził z księdzem Quandien, zachowywał jednak względem niego postawę uszanowania, jako młodszy i niższy sługa Boży. Natychmiast objawił swoje wrażenie, swój ból: to biedne dziecię, które poprzedniego dnia wieczorem zauważył w kaplicy, bo tak żywą była jego nabożność, prawdziwy był anioł niebieski, z cudowną swą główką blond i jak cherubin uczesaną! Po chwili, Marek, usłyszawszy pierwsze słowa ojca Teodozyusza, któremu nie ufał i miał dlań nieprzezwyciężoną niechęć, pospieszył się z odejściem. Ale tym razem, gdy wracał na śniadanie, przyjazna ręka znowu spoczywała na jego ramieniu, zatrzymując go.
— Patrzcie, Feron!... Jesteś więc pan w Maillebois?
Feron był nauczycielem w Moreux, o cztery kilometry od Jonville, małej, odosobnionej gminie, która nie miała nawet swego proboszcza a zastępstwo duchowne pełnił tam ksiądz Cognasse, proboszcz z Jonville. Pędził też tam Feron życie
Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/50
Ta strona została przepisana.