Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/59

Ta strona została przepisana.

w ustach, w których widniała złośliwość i okrucieństwo.
Uroczystość zakończyła się wśród powszechnego wzruszenia. Mimo wielkiego uczestnictwa ludzi prz byłych, by uczcić braciszków, trwoga się gromadziła, jakiś niepokój, jak groźba zdaleka idąca powstawał w myślach każdego. A najgorszem było wyjście wśród szemrań i głuchych przekleństw ze strony zgromadzonych wieśniaków, którzy się zebrali garstkami na placu. Okropne opowieści o których wspominała Pelagia, krążyły wśród tego tłumu, podnieconego zbrodnią. Przypominano sobie niegodziwą historyę, stłumioną roku zeszłego, o braciszku, któremu przełożeni jego dopomogli schronić się przed trybunałem karnym. Wszelakiego rodzaju brzydkie wieści krążyły od owego czasu o okropnościach, jakie się działy w tej szkole, o dzieciach, które wzbraniały się mówić o tem pod naciskiem strachu niezmiernego. Naturalnie przesadzano jeszcze te tajemnicze okropności, o których z ust do ust powtarzano. A oburzenie ludzi zebranych na placu wzrosło z powodu odnowienia pogłosek rozdmuchiwanych wspomnieniami o zniesławieniu i katowaniu ucznia dobrych braciszków. Poczęto wyraźnie ich oskarżać, słowa zemsty krążyły: czy się i tym razem pozwoli umknąć winowajcy? czy się nie zamknie tej budy, krwawo zagnojonej? A kiedy lepsze rozchodziło się towarzystwo, kiedy się pojawiły suknie mnisze i sutanny księże, pięści tłumu zacisnęły