córki, wychowanej u zakonnic, wędzonej w dewocyi przez matkę i babkę a miłującej wolnomyślnego chłopca, co nie wierzył ani w Boga, ani w dyabła i głosił zbawczą potrzebę zniesienia Kościoła — jeżeli Salvan miał kiedyś przez chwilę myśl, dla własnego ich szczęścia, sprzeciwić się tej niepokonanej miłości, to teraz musiał się uspokoić, patrząc na ich czułe pożycie po trzech latach małżeństwa. Tej nocy jednak, gdy żona pogrążyła się w słodkim śnie, Marek uczuł po raz pierwszy niepokój wobec powstających skrupułów. Przewidywał niezgodę z kobietami a w następstwie różne przykre zajścia domowe, jeżeli ulegnie niezwalczonej potrzebie prawdy.
Usnął nareszcie głęboko a nazajutrz lano, obudzony jasną, słoneczną pogodą, sam się dziwił swej zmorze na jawie. Był to zapewne wpływ okropnej zbrodni. Wzruszona i rozczulona Genowefa sama mówić o niej poczęła:
— Biedny Simon musi być bardzo zmartwiony. Nie powinieneś go opuszczać. Idź do niego zaraz zrana i przyrzeknij mu swą pomoc.
Uściskał żonę, rad, że jest tak dzielną i dobrą.
— Ale babcia znowu będzie się gniewała. Zycie w tym domu stanie się nieznośne.
Roześmiała się lekko, wzruszając dobrotliwie ramionami.
— O, babcia nawet aniołom przygania. Jeżeli
Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/67
Ta strona została przepisana.