maniery arystokratycze. Nie przeszkadzało to jednak wzrastaniu jego władzy. Nie bez powodu utrzymywano, że jest potajemnym władcą departamentu, że blizkie, niezawodne zwycięztwo kościoła od niego tylko zależy.
Marek zdziwił się i zaniepokoił, spotykając go tak wcześnie w Maillebois. Musiał wyjść z Valmarie bardzo rano. Jakaż ważna sprawa, co za nagłe wizyty sprowadzały go tutaj? Zkąd przychodził, dokąd dążył przez ulice miasteczka, rozgorączkowanego pogłoskami i plotkami, kłaniając się i uśmiechając na wszystkie strony? Marek zobaczył, że zatrzymał się nagle, spostrzegłszy Mauraisina i serdecznie do niego rękę wyciągnął. Rozmawiali niedługo i zapewne o zwykłych błahostkach, widocznem jednak było, że żyli w dobrej komitywie, w cichem i naturalnem porozumieniu. Gdy się rozstali, inspektor wyprostował swą małą figurkę, dumny zapewne z uścisku ręki, w którym czerpał przekonanie, czy postanowienie chwiejne dotychczas. Idąc dalej, ksiądz Crabot zbliżył się do Marka a że widywał go u pani Duparque, którą raczył odwiedzać czasami, poznał go i ukłonił mu się głęboko. Marek oddał mu ukłon i patrzał, jak ksiądz się oddalał wśród mieszkańców Maillebois, uszczęśliwionych i ujarzmionych.
Marek zwolna skierował się ku Szkole. Rozmyślania jego znów się zmieniły Chmurniały, jakgdyby wszedł w środowisko, dotknięte zarazą, zatruwane zwolna, aż stało się zupełnie wrogiem.
Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/79
Ta strona została przepisana.