stał cię rano a panna Rouzaire przypomina sobie podobno teraz, że około kwadrans do jedenastej słyszała głosy i kroki, jakby ktoś wchodził tutaj.
Nauczyciel, bardzo blady, ale bardzo spokojny, uśmiechnął się, wzruszając ramionami.
— A, więc to tak? więc mnie podejrzewają? Rozumiem teraz wyraz twarzy ludzi, gdy koło mnie przechodzą i podnoszą głowy od samego rana!... Mignot, zacny w gruncie chłopiec, będzie mówił jak wszyscy, z obawy, aby go nie posądzono o poporozumienie z takim jak ja żydem. Co się zaś tyczy panny Rouzaire, odda mnie na ofiarę dziesięć razy, jeżeli jej to szepnie spowiednik, albo, gdy w tym pięknym czynie znajdzie jakąkolwiek korzyść: awansu lub poprostu poważania... Podejrzewają mnie i oto wypuszczona już cała sfora klerykalna!
Siniał się prawie. Ale Rachela, pomimo swej zwykłej ociężałości, którą wielki smutek, zda się, zwiększył jeszcze, zerwała się nagle a piękną twarz, rozpłomienił wyraz bolesnego buntu.
— Jakto? Ciebie? Ciebie podejrzewać o podobną nikczemność? Ciebie? Wróciłeś wczoraj taki dobry, taki łagodny, wziąłeś mnie w objęcia i mówiłeś do mnie tak czule... To wściekła waryacya. Czyż nie wystarczy, gdy powiem prawdę, gdy oznaczę godzinę, o której wróciłeś, gdy opowiem o nocy, którą spędziliśmy razem?
Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/82
Ta strona została przepisana.