żadnego zresztą, powodu. Była niegdyś biedną sierotą, z zawodu robotnicą wianków paciorkowych. Savin zaślubił ją dla jej piękności, gdy po śmierci ciotki pozostała sama na świecie. Była mu wdzięczną i prowadziła się uczciwie, jak dobra żona i dobra matka.
W chwili, gdy miała wprowadzić Marka, zakłopotała się nagle. Zlękła się zapewne niezadowolenia męża, wciąż gotowego do kłótni, nieznośnego w pożyciu, chociaż zgodnie i z wdziękiem ulegała zawsze, aby mieć spokój w domu.
— Kogo mam oznajmić?
Marek wymienił nazwisko i powód przybycia. Wsunęła się zgrabnie w otwarte drzwi. Oczekując, rozglądał się Marek po mieszkaniu. Składało się z pięciu pokojów, zajmujących całe piętro. Jako drobny urzędnik skarbowy, ekspedytor u poborcy, Savin musiał dbać o pozory, o pewien zewnętrzny zbytek. Żona nosiła kapelusz, on zaś ukazywał się zawsze w tużurku. Tem przykrzejszym był niedostatek, ukryty po za tą złudną wystawnością. Savin zgorzkniał niezmiernie, że mając lat trzydzieści jeden, czuł się przykutym do marnego miejsca, bez nadziei awansu, skazany na bezmyślną pracę zwierzęcia roboczego, z płacą tak lichą, że zaledwie chroniła od głodowej śmierci. Słabego zdrowia, skwaszony, wciąż był zirytowany; pokorny i wściekły zarazem, szarpał się w złości i strachu, by nie utracić łaski przełożonych. W biurze płaszczył się i poniżał, w domu teroryzował żonę wybuchami
Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/96
Ta strona została przepisana.