gniewu i kaprysami chorego dziecka. Znosiła wszystko z łagodnym uśmiechem i, mimo zajęcia około gospodarstwa i dzieci, znajdowała jeszcze czas robienie kwiatów paciorkowych do sklepu w Beaumont. Z tej pracy delikatnej a dobrze płatnej można było sprawić niektóre wygody w domu. Ale mieszczańska duma męża nie pozwalała na to, aby mówiono, że żona musi zarabiać, to też pracowała i odwoziła zamówienia ukradkiem.
Przez chwilę do uszu Marka dochodził ostry, gniewny głos. Potem nastąpił cichy szept i milczenie. Pani Savinowa ukazała się we drzwiach.
— Niech pan będzie łaskaw wejść.
Savin zaledwie się uniósł na fotelu, do którego przykuła go gorączka. Fatygować się dla jakiegoś tam nauczyciela wiejskiego! Zawiędły, łysy, z twarzą szarawą, o rysach cienkich i zmęczonych, miał oczy wyblakłe i bardzo rzadką, żółtawą brodę. W domu dodzierał stare tużurki. Chustka kolorowa na szyi dawała mu w tej chwili wygląd schorowanego i zaniedbanego staruszka.
— Mówi mi żona, że przychodzi pan z powodu tej ohydnej historyi, w której nauczyciel Simon, ma być podobno skompromitowany. Przyznani się, ze miałem zamiar nie przyjąć pana...
Przerwał nagle. Spostrzegł na stole paciorkowe kwiaty, które żona robiła przy zamkniętych drzwiach, podczas, gdy on czytał „Le Petit Beaumontais“. Rzucił jej straszne wejrzenie. Zrozu-
Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/97
Ta strona została przepisana.