Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/112

Ta strona została przepisana.

— Ależ nie odmawiam zobaczenia ojca Crabot’a. Jeżeli ma coś do powiedzenia, wysłucham go z ochotą.
— Wybornie! wybornie! — zawołał baron zachwycony powodzeniem swej dyplomacyi — zaraz go uprzedzę.
Znowu dwoje drzwi otworzyło się z kolei i niewyraźne głosy doszły do saloniku. Potem milczenie. Marek czekał dość długo. Zbliżywszy się do okna, ujrzał wychodzące na taras osoby, których głosy był słyszał. Poznał Hektora de Sangleboeuf i jego żonę, zawsze piękną Leę w towarzystwie najlepszej przyjaciółki, margrabiny de Boise, która, mimo pięćdziesięciu siedmiu lat, była jeszcze piękną ruiną. Następnie ukazał się baron Nathan, a w oszklonych drzwiach salonu rysowała się wysoka sylweta ojca Crabot’a, rozmawiającego z gospodarzami domu, uszczęśliwionymi, że mogą mu ustąpić miejsca, aby przyjmował gościa jak u siebie. Margrabina zdawała się mocno ubawiona tą historyą. Zamieszkała już na stałe w zamku, chociaż postanowiła sobie, że się usunie, skończywszy lat piędziesiąt, nie chcąc przez kokieteryę i życzliwość narzucać Hektorowi zbyt starej kochanki. Utrzymywano jednak, że jest zachwycająca, dlaczegóż więc miała przestać uszczęśliwiać młodą parę, Hektora, którego rozsądnie ożeniła, zamiast go wiązać ze swoją nędzą, Leę,