Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/116

Ta strona została przepisana.

szcie Marek — cierpi jednak za własną winę. Sadownik powinien znad prawo; nieprawna komunikacya, przez którą zawinił, okropną była w skutkach.
— Ależ zapewniam pana, że postąpił całkiem naiwnie! — zawołał jezuita. — List otrzymany w ostatniej chwili, wydawał mu się nieważnym. Trzymał go w ręku, idąc na wezwanie przysięgłych do sali obrad i sam nawet nie wie, jakim sposobem go pokazał.
Marek wzruszył zlekka ramionami.
— Niech więc to opowie nowym sędziom, jeżeli będzie rewizya procesu... Nie rozumiem dobrze, dla czego pan udaje się do mnie. Nic zaradzić nie mogę.
— O, niech pan tego nie mówi! Pod skromnymi pozorami jest pan człowiekiem wpływowym. Dlatego pomyślałem udać się do pana. W całej sprawie pan byłeś wolą myślącą i działającą. Jesteś pan przyjacielem rodziny Simon’a, zrobią, co pan im poradzi; czy nie zechce pan oszczędzić nieszczęśliwego, którego zguba nie jest konieczną?
Składał ręce i błagał z takim ogniem, że Marek ponownie popadł w zdumienie, czemu przypisać ten rozpaczliwy krok, natarczywość do tego stopnia niezręczną i niepolityczną. Czyżby jezuita sprawę, której bronił, uważał za straconą? czy miał specyalne wiadomości, że rewizya została