kniony, jeżeliby nie przestała kochać męża, lub nie zwróciła miłości gdzieindziej. Ojciec Teodozy jednak, jako słaby psycholog, pomylił się w sądzie o tej namiętnej a prawej penitentce i musiał popełnić jakąś brutalność. Przyspieszył w ten sposób kryzys, wywołał obrzydzenie i bunt istoty zbolałej, która nie odzyskawszy jeszcze zdrowego rozsądku, widziała przecież walącą się w gruzy mistyczną piękność Boga swego dzieciństwa.
Szczęśliwy z odkrycia nowego symptomatu przychodzenia do zdrowia, Marek spytał nieco złośliwie:
— Więc ojciec Teodozy nie jest już twoim spowiednikiem?
Zwróciła na niego jasne spojrzenie i odrzekła wyraźnie:
— Nie, ojciec Teodozy nie był dla mnie odpowiednim; powróciłam do księdza Quandieu który, jak słusznie utrzymuje babka, nie jest dość gorliwy, ale za to tak dobry, że często mię uspakaja.
Zamyśliła się chwilę. Potem wyrwało się jej półgłosem nowe wyznanie.
— Poczciwy człowiek, ani wie, o ile powiększył udręczenie w którem żyję, odkąd zrobił mi zwierzenie co do tej wstrętnej sprawy...
Urwała, ale Marek, palony ciekawością spytał.
Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/130
Ta strona została przepisana.