Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/188

Ta strona została przepisana.

byli wolteryanie jak Lemarrois, dokonywali zwrotu ku Kościołowi w przekonaniu, że będą potrzebowali jego pomocy w walce z wzrastającym socyalizmem, który ich przerażał, grożąc usunięciem posiadającej burżuazyi z oddawna uzurpowanego stanowiska. Lemarrois z przyjemnością, naturalnie, widział, że Delbos, przeciwnik jego przy wyborach, mający za każdym razem coraz więcej socyalistycznych głosów, został w Rozan pobity, dotknięty uderzeniem piorunu. Nikczemne milczenie deputowanego w znacznej części spowodowane było chęcią pozostawienia własnemu złemu losowi skompromitowanych bohaterów. Wśród tej ruiny sumień i charakterów jeden Marcilly zachował zwykły miły uśmiech i zupełną swobodę obejścia; piastował już niegdyś godność ministra oświaty w gabinecie radykalnym, obecnie pewnym był, iż posiędzie to samo stanowisko w gabinecie umiarkowanym; tak mocno liczył na niepokonaną siłę swojej giętkości i uprzejmości dla wszystkich, że jeden tylko przyjął Marka grzecznie, robił mu wielkie nadzieje, nie dając żadnych wyraźnych obietnic.
Zakon tryumfował zuchwale. Doznawał niezmiernej ulgi na myśl, że ojciec Crabot i jego wspólnicy i pionkowie wyszli ze sprawy bezkarnie. Były prezes Gragnon wydał wielki obiad i wieczór, na którym tłoczyli się sądownicy, urzę-