w gruncie jest z nami i nigdy nie popełni tak złego czynu.
Salran uśmiechał się smutnie.
— Po pierwsze niema ludzi niezbędnych, a powtóre, gdy mnie zabraknie, powstaną inni i dalej prowadzić będą rozpoczęte dzieło. Mauraisin może przyjść na moje miejsce, przekonany jestem, że nie wyrządzi wielkiej szkody, bo albo nie pozostanie na niem, albo będzie zmuszony iść moim śladem. Widzisz, mój drogi, są sprawy, które, raz w bieg puszczone, muszą się dokonywać siłą rozwoju ludzkiego, bez pomocy pojedynczych jednostek... Zresztą możnaby myśleć, że nie znasz Le Barazer’a. Bądź pewny, że my osobiście nie wchodzimy w rachuby jego mądrej dyplomacyi republikańskiej. Był z nami — to pewna; byłby jeszcze i teraz, gdybyśmy byli zwyciężyli. Dziś jednak porażka nasza wprawia go w śmiertelny kłopot. W głębi duszy jedno tylko ma pragnienie: ocalić swoje dzieło, nauczanie świeckie i obowiązkowe, którego był jednym z twórców w bohaterskich czasach naszej biednej respubliki, tak opieszałej w dojściu do wieku rozumu. Ponieważ więc Kościół chwilowo odzyskał potęgę i grozi zniszczeniem jego dziełu, zgodzi się na poniesienie koniecznych ofiar, zwlekając, wyczekując chwili, aż z kolei on będzie mógł rozkazywać. Taki już jest, nie przerobimy go.
Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/195
Ta strona została przepisana.